sobota, 30 kwietnia 2016

bajki dotykowe:)


Kiedyś w pewnym ośrodku:) robiłam zajęcia teatralne na podstawie bajki o rycerzu i smoku. Była to taka bajka, która wykorzystywała zmysł dotyku. Na przykład ktoś grał trawkę, ktoś konia, a w trakcie scenki konik skubał trawkę - miał najlepszą rolę, bo jako jedyny coś jadł w tej bajce, trawce było gorzej, zwłaszcza jeśli miała łaskotki:)

Była to jednak bajka dość drastyczna, bo rycerz walił głową w mur itp. Po wielu latach od tamtych zajęć wreszcie stworzyłam własne bajki, takie bezpieczniejsze, bo wiadomo, jak dziś dzieci biorą wszystko dosłownie:) Motywacją były prowadzone przeze mnie zajęcia w przedszkolu "Wyspa Szkrabów" w grupie Rekinów i Piratów. Wykorzystałam tam różne gadżety, ale nie są one potrzebne do bajek dotykowych.

Niedługo popisze nowe baje, bo zostałam zaproszona przez Stowarzyszenie Montownia i przez Przedszkole Pluszowego Misia do przeprowadzenia zajęć teatralnych, a myślę, że to ciekawy sposób zabawy w teatr:)

Po co to wszystko piszę? Żebyście skorzystali, jeśli macie ochotę:)


Oto bajki:



„Zające łobuziaki”

Kiedyś w starym lesie, w wielkiej grocie, którą pokrywała trawka, nad małą rzeczką mieszkały sobie zające. Ale to były łobuziaki! Nikt ich nie lubił. Wielki ptak, który latał nad lasem, często je upominał i groził im palcem. Ale czy one go słuchały? Gdzie tam! Wcale nie i nie, nic, a nic! Rozrabiały, a rozrabiały. I pokazywały jęzory! I brzydko mówiły! 
- Ciiii! Sio do groty, zające niedobre, a szybko! Autor bajki wam tak każe. No co, nie patrzcie tak, autor ma dużo do powiedzenia.  

W tym lesie często pracowały krasnale. Leczyły drzewa. Głaskały je, przynosiły im wody w rączkach, przytulały i śpiewały im piosenki: la la la la la! Pracowały tak cały dzień, po południu siadały i zajadały obiadek. Muszki bzyczały i latały im koło nosa, a słoneczko łaskotało ich w noski. Czasem słoneczko schowało się za chmurkę, czasem popadał deszczyk, ale krasnale zawsze dzielnie pracowały. Zające łobuziaki bały się krasnali i tylko wtedy były grzeczne, kiedy krasnale pracowały niedaleko ich groty. Wieczorem, kiedy księżyc pojawiał się na niebie, a gwiazdki pięknie mrugały, krasnale wracały do domku i szły spać.

Pewnego dnia krasnale zachorowały i nie mogły przyjść do lasu. Strasznie bolały ich brzuszki i główki, kaszlały i kichały. Słoneczko próbowało je ogrzać, a chmurki okrywały je kocykiem, ale wszystko na nic. Wtedy w lesie zabłąkał się piękny motyl. Bał się i szukał drogi powrotnej na piękną łąkę, gdzie mieszkał. Zające właśnie skubały trawę. Gdy zobaczyły motylka, przyszedł im do głowy okropny pomysł. Zaczęły wskazywać na niego palcami i głośno się śmiać. A potem, o nie! Złapały motylka do sieci i uwięziły w grocie. Biedny motyl! Pukał i stukał w ściany groty, ale nie umiał się wydostać. Usiadł biedak, a potem już tylko trząsł się z zimna i płakał… Zające zaś położyły się pod drzewami i oparły się o nie. Drzewom to się nie podobało, zaczęły ruszać gałęziami, ale zające w ogóle się tym nie przejęły, nawet zaczęły im grać na nosie. Słońce nie mogło na to patrzeć, więc schowało się za chmurkę i cichutko płakało. Nawet księżyc i gwiazdki niespokojnie spały, jakby czuły, co tu się dzieje. To niedobrze, muszą się przecież wyspać przed nocką.

Na szczęście całe zdarzenie zobaczył wielki ptak, który od razu pofrunął po pomoc do krasnali. Ale one przecież były chore. Wielki ptak dał im szybko bardzo niedobre lekarstwo, tak wstrętne, że krasnale krzywiły się okropnie i robiły dziwne miny. Wielki ptak szybko pofrunął po wodę z rzeczki, nabrał ją i zaniósł krasnalom, żeby popiły to paskudne lekarstwo. Krasnale od razu poczuły się lepiej. Skoczyły na równe nogi i pobiegły do groty.

Muszki opowiedziały zającom, że krasnale idą do nich. Zające zaczęły wąchać i faktycznie wyczuły krasnale, dlatego szybko schowały się za grotę. Wystawały im tylko ogonki, które ruszały się, jak nie wiem co. No to się teraz bójcie, zające! Krasnale okrążyły grotę i tupnęły nogą aż sześć razy. Potem jeszcze ptak tupnął nogą trzy razy, muszki zabzyczały i tupnęły dwa razy, drzewa zaszumiały i tupnęły raz, a słońce i chmurki złapały się za boczki i popatrzyły na zające groźnym wzrokiem. Wtedy zające wypuściły motylka, dały mu łapki na przeprosiny i odwiozły na kocyku na łąkę. Gdy wróciły, autor bajki pokręcił tylko głową i dopisał takie zakończenie:
„Łobuziaki, bądźcie grzeczne,bo dzieciaki i krasnale
nie będą lubiły was wcale!”
Na te słowa zające spuściły główki, zakryły oczy łapkami i na znak przyjaźni narysowały w powietrzu wielkie serce. Wszyscy zrobili to samo, a potem wzięli się za rączki i pięknie ukłonili.



„Przygoda na morzu”

Pewnego dnia kilku śmiałków wyruszyło na morską przygodę. Założyli sobie czapki na głowy i weszli na pokład pięknego statku. I tak stali się marynarzami. Zaraz też zawołali:

„Hej, hej, ahoj, płyniemy przed siebie, znajdziemy rajską wyspę, tam będzie nam jak w niebie”.

Słońce mocno świeciło i grzało ich po plecach. Morze spokojnie szumiało, więc bez strachu wyruszyli w siną dal, a właściwie błękitną, bo niebo było właśnie w tym kolorze i tylko kilka chmurek przesuwało się na widnokręgu.

Gdy tak płynęli, różne żyjątka morskie podpływały do ich statku, żeby się przywitać. Były więc delfiny, nasi marynarze głaskali je po grzbietach, a one chlapały je orzeźwiającą wodą. Czasami kilka kropel wpadało marynarzom do buzi, więc się okropnie krzywili, bo woda morska jest przecież strasznie słona. Był i wieloryb, który podpłynął tak blisko, że aż zakołysało statkiem
i marynarzami, którzy poczuli nawet jego śliskie plecy na swoich plecach. Następnie podpłynęła meduza, która poszczypała im ramionka. Krzyknęli na nią i tupnęli z całej siły, więc szybko odpłynęła. Gdy pojawił się żółw morski, jeden z marynarzy niepotrzebnie postukał go po skorupie, żółw się zdenerwował i postukał marynarzy po główkach – na szczęście zrobił to lekko i nikomu się nic nie stało. Koniki morskie były bardzo miłe i gilgotały ogonkami naszych podróżników. A oni śmiali się, że hej! A potem wołali wesoło:  „Hej, hej, ahoj, płyniemy przed siebie, znajdziemy rajską wyspę, tam będzie nam jak w niebie”.

Nagle słońce schowało się za chmury. Morze zaszumiało groźnie, a za burtą pojawił się rekin. Szczerzył wstrętne zęby, a nasi bohaterowie zamknęli oczy i zaczęli trząść portkami. Rekin zaśmiał się tylko i tak mocno pacnął w statek, że go wywrócił. Marynarze znaleźli się w wodzie. Fale były coraz większe i większe, a wiatr strasznie huczał. Wkrótce statek zalała woda i powoli poszedł na dno. Wtedy spod wody wynurzyła się piękna muszla, na której marynarze mogli się oprzeć. Na niej dryfowali dalej, a delfiny, wieloryb, żółw, koniki morskie, a nawet meduza, płynęli wokół nich. Znaleźli nawet butelkę z listem. Odkręcili ją i przeczytali coś w nieznanym im języku i odpisali, rysując na papierze historię swojej podróży. List włożyli do butelki, zakręcili ją i położyli na wodzie. Niech płynie do innych rozbitków. Marynarze byli już wycieńczeni, pocieszali się, jak mogli i wołali raz smutno, raz wesoło: „Hej, hej, ahoj, płyniemy przed siebie, znajdziemy rajską wyspę, tam będzie nam jak w niebie”. W końcu dotarli do pięknej wyspy. Tam miały zacząć się ich nowe przygody. Dlatego uściskali się z pływającymi przyjaciółmi na pożegnanie (Oj, zapomnieli, że meduza parzy! Au!) i ślicznie im się ukłonili.